Bardzo wczesny około świąteczny poranek. W naszej sypialni nasza czwórka czyli my – rodzice, Kasia lat 4 oraz Gabi lat 2.
Usiłujemy spać mimo wszytko. Dzieci za wszelką cenę starają się nam to utrudnić. Nagle foch. Kasia wybiega z pokoju.
Dźwięk przekręcanego klucza ma niewiarygodną skuteczność budzenia. Wołamy Kasię, ale foch to foch. Zero odzewu. Rozglądamy się bezradnie po naszej sypialni. Pojawiają się pytania. Czy Kasia będzie umiała nas otworzyć? Które z nas wyjdzie przez okno i zsuwając się po dachu wykona skok z dwóch metrów, czy da się wyjąć drzwi z zawiasów, czy to możliwe, że załatwiła nas czterolatka? Ponawiamy próby wołania naszej córki. – Nic, cisza.
Dźwięk przekręcanego klucza ma niewiarygodną skuteczność budzenia. Wołamy Kasię, ale foch to foch. Zero odzewu. Rozglądamy się bezradnie po naszej sypialni. Pojawiają się pytania. Czy Kasia będzie umiała nas otworzyć? Które z nas wyjdzie przez okno i zsuwając się po dachu wykona skok z dwóch metrów, czy da się wyjąć drzwi z zawiasów, czy to możliwe, że załatwiła nas czterolatka? Ponawiamy próby wołania naszej córki. – Nic, cisza.
Mija kilkanaście minut, w trakcie których wymieniamy z Wojtkiem spojrzenia i głupie uśmiechy, tak żeby Gabi nie zorientowała się, że coś jest nie tak. Nagle olśnienie. Korzystając z faktu, że mniej więcej od końca września na topie jest u nas święty Mikołaj, wołam głośno, że własnie za oknem widziałam sanie i że renifery i dzwonki i że leci… i nagle szybkie tup tup tup i zgrzyt i Kasia już jest u mnie na rękach i wspina się do okna…
Uffff, Święty znowu nas uratował