Niedziela, godziny popołudniowe. Gabi, która ma olbrzymią słabość do słodyczy, pamiętając, że po sobotniej wizycie Laury i Neli, zostały pewne smakołyki, odmówiła jedzenia jakichkolwiek posiłków, poza skromnym śniadaniem.
– Mamo, boli mnie jak połykam ślinę, zakomunikowała mi Gabi. Na szczęście okazało się, że wszytko jest w porządku. Co uspokoiło, przerażoną wizją kolejnej infekcji, matkę.
– Mamo, czy wiesz, że jak mnie boli gardło to ja nie mogę jeść zupy. Ja mogę jeść tylko desery. One mi pomagają.
Ja, wyrodna matka oczywiście nie dałam się przekonać, ale niski poziom cukru we krwi córki, kazał jej walczyć dalej.
– Mamo, jak tylko zjem desery, to zjem i zupę (Tiaaaaaaa, pomyślała wyrodna matka).
– Mamo, ale mnie tak bardzo boli, jak połykam ślinę, chyba nie chcesz żeby mnie bolało? (to zdanie połączone było z wymownym spojrzeniem). Musisz mi dać desery!
Po dwóch godzinach różnych metod perswazji, w których skład wchodził też płacz
i wrzask, głód kazał zjeść córce obiad. Zaspokojony zapomniał o cudownej mocy deserów i bolącym gardle.