Jakiś czas temu porównałam Gabi do Steve’a Jobsa. Być może wkręcam sobie to podobieństwo, ale ostatnio znowu to się stało. I nie wiem czy powinnam się już martwić, czy jeszcze poczekać.
Jest taka scena w biograficznym filmie, gdy Jobs patrzy na gościa, na jego koszulę i stwierdza, że chce ją mieć. W kolejnym ujęciu widzimy go oczywiście w owej koszuli.
Dziewczyny wychodzą na spacer. Gabi siada przed czterema parami butów (w tym jedne zupełnie nowe) i mówi:
– ja nie mam żadnych butów. Nie mam co założyć. Wy mi w ogóle nie kupujecie butów.
Spokojnie mówię, że oczywiście rozumiem, że cztery pary butów to stanowczo za mało dla pięcioletniej dziewczynki. Namawiam ją jednak do wyboru jednej z par, sugerując, że to olbrzymie szczęście, że ma w czym wybierać. Gabi jednak nie daje za wygraną i jak mantrę powtarza, że ona nie ma w co się ubrać.
Wtedy wchodzi Kasia, w swoich lekko podniszczonych, zeszłorocznych butach. Jedynej parze wiosennych butów, jaką aktualnie posiada.
Gabi patrzy na Kasię, patrzy na buty, znowu na Kasię i wskazując na buty Kasi, zdecydowanym głosem mówi:
– ja chcę te buty!
Mówię, że należą one do Kasi i ma je aktualnie na stopach więc nie wchodzi w grę to, żeby mogła je teraz mieć.
– Ale ja je chcę! One są na mnie dobre. Kasia zdejmij, ja tylko przymierzę.
Kasia czując podstęp, mówi , że nie zdejmie i już. Gabrysia jest, delikatnie mówiąc, lekko niepocieszona. Mamrocząc coś pod nosem, ze wzrokiem zamrażającym wrogów, wychodzi na zewnątrz w zimowych kozakach.