To uczucie pojawiło się, gdy zobaczyłam ją pierwszy raz.
Maleńka. Bezbronna. Całkowicie ode mnie zależna.
Zanim przyszła miłość, było wzruszenie.
Wzruszenie kruchością, nieporadnością, niewinnością.
Zanim przyszła miłość pojawił się strach.
Paniczny lęk.
O zdrowie, bezpieczeństwo, uczucia.
Od tamtej pory każdej nocy zasypiam z myślą, co mogłam zrobić lepiej.
Boję się.
To strach, który paraliżuje mnie od środka.
Starannie jednak pilnuję, aby nie wylał się na zewnątrz.
Boję się, że tak niewiele zależy ode mnie.
Boję się , że mogę zostać zaskoczona i postawiona przed faktem, który jest zbyt straszny, żeby o nim myśleć.
Boję się, że nie będę umiała ochronić moich dzieci.
Dziś zobaczyłam chłopca.
Omrana Daqneesha, który ma 5 lat.
Tyle co Gabi.
I wiem, że powoduje mną zwyczajna matczyna empatia.
Wzruszenie obrazem i hormony.
Wiem.
Jednak dziś zobaczyłam chłopca, którego niewinność i kruchość zostały sponiewierane przez politykę, pieniądze, religię. Przez ludzi. Złych ludzi.
Zobaczyłam chłopca, którego rodzice boją się tak samo mocno jak ja.
W oczach chłopca zobaczyłam mój strach.
Mama i tata nie byli wstanie go ochronić. Bardzo się starali. Zrobili wszystko. Nie udało się. Bo nie mogło się udać. Nie mieli szans.
I teraz świat ogląda chłopca.
Pojawia się oburzenie, smutek, wściekłość, niezgoda.
Emocje potęgują słowa Sophie McNeill, australijskiej dziennikarki.
„Nie możemy powiedzieć, że nie wiedzieliśmy”.
Wiemy, widzimy, umieramy za każdym razem, gdy oglądamy obrazy z Syrii.
Nie robimy nic.
Zapominamy.
Przepełnia mnie smutek i wściekłość. Bezradność i żal.
Nie ma we mnie zgody na otaczający świat.
Świat, w którym nie potrafimy ochronić dziecka.
Świat, w którym dziecko zamiast łez ociera z twarzy krew.
Tupię nogami, zaciskam pięści, połykam łzy.
I boję się. Tak bardzo się boję.