– Magda, jest rodzina, która potrzebuje noclegu, dwie kobiety i dziecko, są już w drodze z Przemyśla.
– potwierdzaj, mogą do nas przyjechać.
Godzina 20:00, czwartek 03.03.2022. Szybkie sprzątanie dwóch pokoi i łazienki. Jak się okazuje mamy niezwykłą zdolność do gromadzenia rzeczy. Trzy kartony. Ale jest sukces. Szafy puste. Łóżka posłane. Jesteśmy gotowi.
Swietłana, Irena i Rustam przejeżdżają o 2 w nocy. Z jedną walizką. Wyglądają na bardzo zmęczonych. Jak dowiemy się rano, byli w podróży od dwóch dni, w pociągu na stojąco. Wcześniej kilka dni w zimnej i wilgotnej piwnicy, służącej jako schron. Dzień przed tym jak trafili do nas, Ira miała urodziny.
Zasypiają.
My jeszcze długo rozmawiamy z człowiekiem, który ich przywiózł. Pojechał na granicę zawieźć rzeczy, które razem ze znajomymi udało się im zebrać. Gdy zobaczył ogrom ludzi potrzebujących pomocy, bez namysłu wziął do samochodu trzy osoby, babcię, córkę i wnuka. W drodze do Warszawy, zaczął szukać miejsca, gdzie będą mogli przenocować.
O tym, że przyjmiemy do naszego domu przyjmiemy rodzinę wiedzieliśmy od dawna. Byliśmy na to gotowi odkąd w Syrii wybuchła wojna i ludzie zostali zmuszeni, aby uciekać ze swoich domów. Niestety nasz rząd uniemożliwił pomoc. Do Polski nie trafiła ani jedna potrzebująca osoba. Później kryzys na granicy z Białorusią i brutalne zagranie naszych rządzących. Śmierć i cierpienie w lesie. Wszystko w imię prawa.
Swietłana, razem z mężem, córką i wnukiem mieszkali w Dnipro. We czwórkę podjęli decyzję o wyjeździe. Niestety na granicy okazało się, że Omar nie ma odpowiedniego dokumentu potwierdzającego fakt, że jest inwalidą i weteranem wojennym z Afganistanu. Musi wrócić do domu. Ponad 1000 km w jedną stronę. Przez kraj atakowany przez Rosję.
Niedziela 06.03.2022.
– Pani Magdo, przyjaciele waszej rodziny, cztery osoby, szukają miejsca, gdzie mogliby się zatrzymać.
– proszę ich przywieźć. Damy radę.
Ponad dwa tygodnie przed wybuchem wojny w Ukrainie, pewna rodzina z Dnipro decyduje się na wyjazd do Egiptu. Rodzice i dwójka ich dorosłych dzieci. Ostatni wspólny wyjazd. Córka ma narzeczonego za granicą i planuje się do niego przenieść. Syn dostał ofertę pracy jako grafik 3D w Estonii. W trakcie wymarzonych wakacji Ukraina zostaje zaatakowana przez Rosję. Loty do Ukrainy zostają odwołane. Pobyt w hotelu się kończy. Nie wiedzą co zrobić. Decydują się na przylot do Polski. Tu kontaktują się ze Swietłaną i tak trafiają do naszego domu. Jak sami o sobie powiedzą: my to tacy turyści, z walizką pełną szortów i letnich ubrań, zawieszeni w próżni, bez domu. Z tym, co zabraliśmy na wakacje. Ot nasz cały dobytek.
Wszystko, co dla nich ważne zostało w Ukrainie, w tym dwa koty, którymi podczas ich wyjazdu zajmował się sąsiad.
Nowa rzeczywistość. Nasza czteroosobowa rodzina i ośmioro gości z Ukrainy. Nieśmiałość nasza i ich zakłopotanie. Próba przełamywania barier językowych. Nauka wspólnego życia pod jednym dachem. Choć od początku, mówiliśmy, żeby czuli się jak u siebie, i że nasz dom, to ich dom, wszyscy potrzebowaliśmy czasu. Na szczęście ośmioletni Rustam okazał się świetnym połączeniem naszych rodzin, jego uśmiech i entuzjazm wszystkim nam dodały śmiałości.
W dzień kobiet, który w Ukrainie wypada tego samego dnia, co u nas, przyjeżdża Omar, mąż Swietłany. Wszyscy zaczynamy oddychać spokojniej. Jest bezpieczny. Po niespełna dwóch tygodniach u nas, Swietłana, Ira, Rustam i Omar wyjeżdżają do Gruzji, do siostry Omra.
Zostajemy w pomniejszonym składzie. Nasza czwórka oraz Wiktoria, Wiktor, Elina i Rusłan. Każdego dnia poznajemy się lepiej. Uczymy się ukraińskiego, oni polskiego. Wolne chwile spędzamy razem. Jak przyjaciele. Jak rodzina. Dużo się śmiejemy. Tworzymy namiastkę normalności. Wita piecze pyszne ciasta, Wiktor robi domowe cukierki dla naszych dzieci i pozyskuje sok z okolicznych brzóz. Wstyd się przyznać, ale piłam go po raz pierwszy.
Jednak za uśmiechem i pozornie spokojną codziennością cały czas jest wojna. Bliscy, którzy zostali w Ukrainie. Rodzina i przyjaciele rozsiani po całej Europie. Strach i niepewność. Wojna powoduje lęk, który rozdziera całe ciało, który nie pozwala spać, myśleć i normalnie żyć. Lęk, który nie znika, który wgryza się w rzeczywistość i przejmuje ją. Świadomość, że nie można wrócić do domu, że musisz mieszkać u obcych ludzi, że nie masz nic, że nie masz wyboru. Świadomość, że Twoje ukochane zwierzęta zostały tam, gdzie alarmy przeciwlotnicze stały się codziennością. Żaden człowiek nie powinien doświadczać wojny. Nigdy.
Poniedziałek 28.03.2022. Elina pyta mnie o połączenia z Warszawy na granicę z Ukrainą. Planuje pojechać po koty. Elina ma 23 lata, świetnie zna angielski, przed wojną dużo podróżowała, była fotomodelką, uczy się grafiki komputerowej, pięknie maluje. Znajduję jej autobus do Lwowa. I natychmiast żałuję, że to zrobiłam.
Wyjeżdża o 5 rano następnego dnia. Pierwszy etap podróży 9 godzin. We Lwowie udaje jej się złapać pociąg do Dnipro, spędzi w nim ponad dobę. Na miejscu okazuje się, że pociąg powrotny do Chełma jest dopiero w piątek rano 01.04.2022. W Warszawie jest w sobotę wieczorem. Bezpieczna z dwoma kotami. 2700 km, z czego 2000 km przez tereny objęte wojną. Najodważniejsza kobieta jaką kiedykolwiek poznałam.
Pięć dni. Tyle zajęła Elinie podróż. Tyle dni Wiktoria i Wiktor nie spali czekając na córkę. Rzeczywistość została zawieszona na kołku, odłożona. Przestała istnieć. Było tylko czekanie. Twarz matki, której dziecko pojechało w miejsce, gdzie trwa wojna, jest twarzą, której nie da się zapomnieć, która mówi wszystko. Mój strach był paraliżujący, a znałam Elinę zaledwie miesiąc. Uczuć jej rodziców i brata, nawet nie próbowałam sobie wyobrazić. Pięć dni. Rozmowy telefoniczne przerywane alarmami przeciwbombowymi, odgłosami wybuchów. Pięć bardzo długich dni. I cisza, która wypełniła dotychczas gwarny dom.
Gdy Elina przekroczyła granicę z Polską, zaczęłyśmy z Witą szykować ucztę powitalną. Było całe mnóstwo pysznych potraw. Rzeczywistość powróciła. Czas zaczął płynąć swoim poprzednim rytmem. Rodzina (w naszym domu są dwa psy, trzy króliki i trzy patyczaki) powiększyła się o dwie piękne kocice. Powrócił spokój.
W Ukrainie, przed wojną, Wita i Wiktor prowadzili mały sklep meblowy, w wynajmowanym w centrum handlowym lokalu. Właściciel, w pierwszym miesiącu wojny, gdy nie otrzymał czynszu, włamał się do ich sklepu i ukradł część mebli na poczet zapłaty. W pierwszym miesiącu wojny, w mieście, gdzie wszystko zostało zamknięte. Ludziom, którzy stracili pracę i dach nad głową. Dziś, muszą płacić czynsz, w obawie, że stracą to co, zostało. A przecież to dorobek ich życia. Ich miejsce na świecie. Ich dom. Nadzieja na normalność. Na powrót. Cała pensja ich syna Rusłana, który pracuje zdalnie jako grafik, jest wysyłana do właściciela zamkniętego centrum handlowego. Kolejna odsłona ludzkiego okrucieństwa. Kolejny cios, który trzeba przyjąć, nie robiąc żadnego uniku.
W poniedziałek 25.04.2022 nasi przyjaciele wyprowadzili się do samodzielnego mieszkania. Nasz dom wypełniła trudna do zniesienia cisza i tęsknota. Tak jak wcześniej musieliśmy nauczyć się żyć razem, tak teraz uczyliśmy się żyć bez nich. Nie było to łatwe. Szczęśliwie mieszkamy 15 minut samochodem od siebie. Spotykamy się. Rozmawiamy.
Elina i Wiktor znaleźli pracę. Wiktor ciężką, w budownictwie. Pracuje od poniedziałku do soboty po 12 godzin. Szukamy czegoś innego, ale nie jest łatwo. Elina tworzy przepiękne dzieła na paznokciach.
Rustam razem z mamą i dziadkami mieszkają w Gruzji. Chodzi tam do szkoły, zawiera nowe przyjaźnie, bawi się z rówieśnikami. Dorośli uczą się nowej rzeczywistości. W miejscu tak dalekim od ich domu, w którym Swietłana zostawiła niezwykłą kolekcję pięknych storczyków, gdzie zostawili swoich przyjaciół i rodzinę. Syn Swiety i Omara, z żoną i dziećmi zostali w Dnipro.
Z Wiktorią, Wiktorem, Eliną i Rusłanem spędziliśmy razem 50 dni. Obchodziliśmy dwa razy święta Wielkiejnocy. Świętowaliśmy 11 urodziny naszej córki Gabi i 34 urodziny Rusłana. Uczyliśmy się siebie i naszych zwyczajów, kultury, historii. Staliśmy się sobie bliscy. Dowiedzieliśmy się, że dywan to kanapa, babka to ważka, a sklep to grobowa krypta. Zrozumieliśmy, że charakterystycznego ukraińskiego “L” nie jesteśmy w stanie powtórzyć. Mimo to nadal się nie poddajemy. Okazało się, że ludzie, których połączył ze sobą przypadek, którzy w innych okolicznościach nigdy by się nie spotkali, mają ze sobą tak wiele wspólnego. Od takich samych dat urodzin mojej mamy i Wiktorii, przez ten sam dzień śmierci taty Wiktorii i mojej babci, po ogromne serce do zwierząt. Opowieści o uratowanych jeżach i o narodzinach małych jeży w ich mieszkaniu, o gęsiach i kurach, które wykluły się w zrobionym przez Wiktora inkubatorze i mieszkały z nimi w bloku. I całe mnóstwo innych historii, które wypełniły nasz dom i nasze serca.
Zyskaliśmy przyjaciół, rodzinę, która na trwałe wpisała w nasze życie. Dostaliśmy czas, w którym jeszcze bardziej doceniliśmy wolność i pokój, czas w którym najważniejszy stał się drugi człowiek. Piękne chwile, w tak trudnym i przerażającym momencie historii, gdy świadomość ogromu zła, cierpienia i zbrodni sprawia, że nie można oddychać.











