Jestem typem matki, która lubi spędzać czas ze swoimi dziećmi, nie lubi się z nimi rozstawać, nie potrzebuje odnajdywać swojej tożsamości w samodzielnych wyjazdach. Moja przestrzeń świetnie dogaduje się z przestrzenią moich córek. Choć czasem iskrzy na całego i wióry lecą.
Jestem mamą, która zakochała się w wilkach. Totalny obłęd. Fascynacja i ciągły głód wiedzy i doświadczania tych wspaniałych zwierząt. Bez opamiętania mówię o wilkach, co wpływa na moje otoczenie, na moje dzieci.
Wiedziałam, że prędzej czy później dojdzie do zderzenia kwoczej mamy i tej goniącej za wilkami. Pewien człowiek, swoim pomysłem na spędzenie dwóch dni bez facetów i dzieci, wśród gór, śniegu, wśród moich wilków, sprawił, że dwa miesiące nieustannie myślałam: co mi do cholery strzeliło do tego głupiego łba.
Wyjechałam. Dwoma pociągami. Z przyjaciółką z liceum pod pachą. Do małego miasteczka, gdzie czekał na nas tajemniczy pan z wąsem w czerwonym oplu. Do domu na końcu górskiej drogi, gdzie słychać wilki, a polska gościnność okazuje się być namacalną prawdą.
Tropy wilczej pary, która właśnie teraz pragnie spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Sporo żółtego śniegu, dwie wilcze kupy. Nocne wycie i odpowiedź z daleka, subtelna, ale stanowcza. Spełnienie marzeń. Szczęście. Wszystko tak, jak być powinno. Ja i moje wilki. Wszystko na swoim miejscu. Mimo ogromnego zmęczenia i pokonywania własnych słabości.
Tam w górach, z dwudziestoma zupełnie obcymi mi dziewczynami znalazłam kawałek siebie. Ten kawałek, którego brakowało do mojej układanki.
„Każdy z nas nosi w sercu wiele wilków: miłość, gniew, odwagę, strach…. Przeżyją tylko te, które nakarmisz.” – Maria Nurowska
Moje wilki są syte.



Dziękuję Michałowi Figurze z Wild Life Seminars za pokazanie mi gór możliwość odnalezienia w nich kawałka siebie.